poniedziałek, 19 października 2009

Dead Man's Bones


Uwielbiam, absolutne kocham to uczucie, gdy odkryję, najczęściej jakimś głupim przypadkiem, cudowną muzykę, która powoduje, że na jakiś czas totalnie znikam dla wszystkich innych spraw i z dzikością maniaka katuję daną płytę/płyty, radując się przy tym jak dziecko. Zupełnie jakbym nie miała kredytów, korporacyjnej pracy i paru lat na karku, jakbym znów była w liceum, a moim największym problemem było to, czy jak po lekcjach zajdę do Digitalu, będą mieli tę płytę Sonic Youth, co to o niej w "Tylko Rocku" czytałam. W sumie niepokojąco dużo razy najbardziej zajmują mnie właśnie takie rzeczy, choć mam znacznie większe problemy, tylko zwyczajnie przegrywają one w mojej głowie z muzyką. Stąd ten blog.

Z góry uprzedzam, że nie będzie to blog z nowościami, bo mam raczej tendencje do odnajdowania staroci niż odkrywania nowych zespołów. Będę po prostu pisać to, co mi muzycznie po głowie chodzi i tyle.

Zaczynam jednak od nowości, od płyty, która wywołała we mnie mnóstwo niezdrowej ekscytacji, a mianowicie albumu zespołu Dead Man's Bones. Dead Man's Bones to zespół, w którym udziela się aktor Ryan Gosling, którego po zobaczeniu w kilku filmach w życiu nie podejrzewałabym o taki głęboki wokal i takie ciekawe zapędy muzyczne. Płyta jest niesamowicie rozbrajająca - nie ma wirtuozerii, popisywania się (bo i nie ma specjalnie czym), rozbudowanych kompozycji. Jest za to chór dziecięcych wampirków, głęboki, przyjemny głos Goslinga, niezwykły klimat i absolutnie bezpretensjonalne podejście do tematu, które mnie ujęło i kupiło w całości. Cudownie mi się tego słucha.

http://www.youtube.com/watch?v=aGakxDyjwzc&feature=related